2008-12-20

Współodczuwanie choroby wieku - Tomasz Jastrun, "Rzeka podziemna"

Straszna jest choroba, jaka toczy głównego bohatera „Rzeki podziemnej” Tomasza Jastruna. Atakuje znienacka, powoli wierci i niszczy od środka, pokazana w objawach tak szczegółowo jak wiwisekcja na lekcji anatomii, choć to choroba bardziej psychiczna niż fizyczna. Straszny jest temat depresji, który poruszył Jastrun w swym powieściowym debiucie. Ale właśnie dzięki niemu napisał książkę genialną, o ile nie wybitną. Drążącą czytelnika niemal tak głęboko, że ma wrażenie, jakby jego samego coś bolało.

„Rzeka podziemna” to książka interesująca, ale i niepokojąca. Poznajemy mężczyznę, na oko 50-latka, byłego „Solidarnościowca", rozwiedzionego, ale „nie do końca”, bo mimo że nie mieszka już z żoną, to nadal pozostają małżeństwem. Mężczyzna ma z żoną już dorosłą córkę, ale potomstwa dorobił się też z inną kobietą, o dziwo syn jest w tym samym wieku co córka pochodząca z prawego łoża. Mężczyzna ma także matkę, chorą psychicznie, ale wyzwoloną seksualnie starszą kobietę, z którą nie znajduje żadnej płaszczyzny porozumienia, którą musi kontrolować, gdy ta wyjeżdża w miasto taksówką i bez wieści ginie w gęstwinie Warszawy. Mężczyzna ma jednak kota Świrka, najbliższego przyjaciela, który po całodziennej nieobecności zasypia mu na piersi, uspokajając mruczeniem zmęczonego bohatera. Mężczyzna ma dobrze płatną pracę, mieszka sam, jest też nieco rozwiązły seksualnie, singiel po przejściach można by powiedzieć, którego rozrywką jest drażnienie starszej sąsiadki, zagorzałej zwolenniczki wszystkiego, co zgodne z prawem bożym i ludzkim, i jednocześnie przeciwniczki erotycznych harców głównego bohatera, których musi wysłuchiwać nocami zza ściany.

Niby nikt szczególny, niby życie też takie sobie, lekko pokiereszowane, wręcz nudne, ale spokojne, stabilne. Mężczyzna ma jednak problem. Siebie samego. I od tego się zaczyna, w sumie od pierwszej strony, opowieść o powolnym samozniszczeniu po złapaniu jakby „z powietrza” choroby wieku, nagle, bez ostrzeżenia, atakującej jak niezidentyfikowany na ciele kleszcz, który gdzieś się wbił w skórę, ale nie wiadomo gdzie i cały czas uwalnia toksynę do organizmu głównego bohatera. „Masz klimakterium, przejdzie”, stwierdzają kobiety jego życia, odkładając słuchawkę po rozmowie z mężczyzną. A on się obija, najpierw od ściany do ściany mieszkania, które zmienia, bo nie może w nim już wytrzymać, wylatuje z pracy, bo jest już mało wydajny, przestaje wstawać z łóżka, nie ma ochoty na seks, przestaje się pożywiać, przestaje żywić swego kota, kot więc w końcu zdycha, twarz w lustrze, którą widzi, przestaje traktować jako własną. Obija się nadal w nowym mieszkaniu, obija się wreszcie w środku siebie, w ciele, z którego chce się w końcu wydostać, bo jednoczesna niemoc, cierpienie i obojętność szczytuje, a on ma już serdecznie dość wszystkiego, siebie w szczególności, choć dojście do takiego wniosku to wyjątkowy wysiłek dla jego nadwątlonej chorobą psychiki.

Czytając te sugestywne opisy staczania się w siebie, w swoją psychikę, z której potem zostaje pusta przestrzeń, zastanawiać się można, czy Jastrun nie jest właśnie tym pięćdziesięciolatkiem: chwilami nieudacznik, podstarzały erotoman, któremu na nikim i niczym nie zależy i tym samym denerwuje swoją postawą tak bardzo, że chce się człowiekiem potrząsnąć i kazać wziąć się za siebie; chwilami mały chłopiec, który nie jest przyzwyczajony do tego, żeby żalić się komuś ze swoich zmartwień i wylewa wszystko na papier, do szuflady, a chwilami jest to ktoś, komu chce się szczerze pomóc, ale nie wie najzwyczajniej, jak to zrobić, bo nie wie się, czym jest ta choroba, choć poznaje się niemal namacalnie jej objawy. Za nic nie można jej pojąć. Tak samo nie udaje się zrozumieć postępowania bohatera, który na naszych oczach po prostu umiera, najzwyczajniej "zdycha", jak sam stwierdza wielokrotnie. Próby reanimacji samego siebie - przygodny seks, próba uratowania od toksycznej matki, okazywanie szczątkowego zainteresowania własnymi dziećmi - spełzają na niczym. A czytelnik może się w tym momencie zastanawiać dlaczego, skoro jego samego tak bardzo porusza sytuacja tego nieudacznika, nikt inny nie słyszy jego wołania, wręcz krzyku o pomoc dla tonącego w tej rzece podziemnej.

Ktoś kiedyś stwierdził, że z dobrych uczuć robi się złą literaturę. Parafrazując to stwierdzenie na potrzeby recenzji, stwierdzam, że ze złego, mrocznego i nieznanego uczucia Tomasz Jastrun stworzył bardzo dobrą książkę, którą czyta się jednym tchem, choć ta czynność sprawia czasem ogromny, psychiczny ból. Współodczuwania nie da się przy „Rzece podziemnej” zaniechać, można się go najzwyczajniej świetnie nauczyć.


Tomasz Jastrun, Rzeka podziemna
Agencja Wydawnicza Jacek Santorski & Co, Warszawa